Książka opowiada o przemycie, który od lat jest częścią codzienności mieszkańców Podkarpacia. Opowieść napisana została w konwencji thrillera. Akcja toczy się na prowincji koło Lubaczowa, gdzie dwóch chłopaków stawia pierwsze kroki w zwodzie przemytnika.
Przemyt na Podkarpaciu stanowi element lokalnej kultury i folkloru. Odbierany jest jako zjawisko naturalne, które nikogo nie dziwi. „Przemytnicze meliny zastępują całodobowe sklepy monopolowe, które są potrzebne, kiedy budzi się głód alkoholowy.” – mówi Janczura. Alkohol jest integralnym elementem życia Podkarpacia. Wódka pojawia się podczas dożynek, uroczystości religijnych, święta OSP, święta nadleśnictwa i podczas każdej innej możliwej okazji. „Problem alkoholowy de facto na Podkarpaciu nie istnieje, a nie istnieje, bo o nim się nie mówi. Wódka jest traktowana w sposób swojski, wiadome jest to, że niektórzy jej nadużywają, ale nadużywa jej tyle osób, że właściwie nie rzucają się oni w oczy.” – tłumaczy autor.
Lubaczów przez lata nie uległ specjalnej przemianie, jego prowincjonalność i mentalność została taka sama, jeśli coś się zmieniło, to tylko na gorsze. „Miasto zostało 'wykastrowane’ z młodzieńczości, jego populacja zmniejszyła się o połowę[…]. Kiedy 3 lata temu wróciłem na chwilę do Lubaczowa, nasłuchałem się mnóstwa historii o samobójstwach. Samobójstwa stały się także elementem lokalnej normalności. Słuchałem o osobach z mojego rocznika, które w kuriozalny sposób odebrały sobie życie. Jeden z chłopaków powiesił się, dlatego że – jak dosłownie komentowali mieszkańcy – „jego baba puściła się z turasem.” – opowiada pisarz. Kilka osób oszalało, a inni próbują zakładać własne interesy, które szybko upadają – dodał autor.
Współczesna lubaczowska młodzież jest typowo 'korwinistyczna’, przekonana o tym, że prawicowość pozwoli im się wzbogacić. Tamtejsi licealiści zupełnie nie buntują się przeciwko systemowi czy konsumpcjonizmowi, nie ulegają młodzieńczym romantycznym nastrojom. Chcą być bogaci i ogarnięci, jak podkreślił Janczura. Cała ich prawicowość, jest klasyczną prawicowością gadżetową.
Jednym z bohaterów książki jest Sensej – postać autentyczna, zajmująca się biznesem przemytniczym, posiada spory kawał pola, setki ukraińskich samochodów zarejestrowanych na siebie, bierze dofinansowanie na fikcyjne hektary i często dostaje posadę w radzie gminy lub nadleśnictwie. Sensej potrafi eksplorować prawo poprzez odpowiednie ułożenie sobie znajomości na różnych szczeblach na granicy czy w policji, co znacznie ułatwia swobodny przemyt. Przy czym znajomości te buduje w bardzo prosty sposób – nawiązując rozmowy podczas stawiania wódki pod sklepem, bo na Podkarpaciu pije się głównie pod sklepami i w plenerze, jak wyjaśnia autor.
Janczara podkreślił jednak, że „tradycja” przemytu na Podkarpaciu zapewne zacznie powoli przemijać, bo granica ukraińsko-polska stopniowo się rozluźnia, prowincja nieco zamożnieje, a zapotrzebowanie na ukraińską wódkę zanika, nawet staje się ona stygmatyzowana.
Elementem niezmiennym podkarpackiej mentalności pozostaje jednak kwestia ukraińsko-polskich relacji. Nazwanie kogoś Ukraińcem jest wciąż obrazą. Nieustannie rozgrywają się małe przygraniczne wojenki i konflikty, które są wynikiem wzajemnych uprzedzeń, choć oficjalnie jest pokój, a transgraniczny handel kwitnie. – podsumował autor.
A.H.