Kiedy w grudniu 2016 płonął hotel Fridrich w Cierlicku, dwóch strażaków z Czeskiego Cieszyna: Václav Cieslar i Ladislav Ledvoň uratowało rodzinę z malutkim dzieckiem. Ich postawa została godnie uhonorowana, otrzymali bowiem medale „Za odwagę” – najcenniejsze odznaczenie przyznawane przez Służbę Ratownictwa Pożarniczego Republiki Czeskiej. Corocznie w całym kraju wręcza się takie tylko trzy! Również burmistrz Czeskiego Cieszyna Vít Slováček odznaczył mundurowych, dziękując im za odważną postawę i gratulując medali.
„Sytuacja wyglądała tak, że cały hotel już był zadymiony, a rodzina została na pierwszym piętrze, nie byli w stanie zejść na dół. Przerażona matka trzymała swoje dziecko za oknem, żeby mogło oddychać czystym powietrzem, a my postawiliśmy drabinę, wyszedłem po niej, zabrałem małego Szymonka, bo tak ma na imię ten chłopczyk, zniosłem go na dół, a potem zajęliśmy się resztą rodziny.” – opowiada Ladislav Ledvoň.
Prawdziwe niebezpieczeństwo jednak dopiero czekało na strażaków. „W hotelu miały być jeszcze trzy osoby. Kiedy weszliśmy do budynku, żeby ich zlokalizować, wszystko nagle zaczęło się palić, trafiliśmy do tak zwanej pułapki ognia, z której nie ma już odwrotu. Zaczęliśmy wzywać pomoc przez krótkofalówki i po upływie naprawdę gorących 8 minut znaleźli nas i uratowali. Nic nam się nie stało, ale wszystkie rzeczy, które mieliśmy na sobie, były spalone – mundury i kaski były do wyrzucenia. Niestety, kiedy ratowali mojego kolegę, drabina się przechyliła i spadł na plecy z dobrych czterech metrów. Zabrali go do szpitala, ale szybko wrócił do formy. Ostatecznie hotel był już pusty, poszukiwani opuścili wcześniej budynek, nikomu nic nie mówiąc.” – dodaje z dystansem strażak.
Ladislav przyznaje, że ta akcja była jedną z najpoważniejszych w jego życiu, bo mógł naprawdę zginąć. Strażak wspomina też inny pożar, który miał miejsce w Czeskim Cieszynie w 1997 roku – paliła się wtedy cysterna z benzyną, która akurat tankowała paliwo. „Staliśmy wtedy trzy metry od samochodu, paliła się cysterna, podziemne rury i praktycznie wszystko. Ugasiliśmy to, ale zbiornik był już tak nabrzmiały, że minuta, dwie i benzyna by się wylała. Gdyby wtedy doszło do wybuchu, to byśmy mieli nowy parking” – śmieje się.
Bycie strażakiem to ciągłe ryzyko, które nieustannie trzeba analizować. Narażanie własnego życie jest na stałe wpisane w ten zawód. „Wiemy, gdzie jest ta granica, każdy człowiek ją ma, ale strażacy mają ją trochę dalej – zazwyczaj wiedzą, że ryzyko nie jest aż tak poważne, żeby uniemożliwiło niesienie pomocy[…] my nie chcemy zginąć! Wkurzyłbym się, gdybym zginął!” – żartuje nasz rozmówca.
A.H.