ViFi (nie) wychodzi z kina – epizod 3, na poważnie

kino na granicyWachlarz rozrywek, jakie festiwalowiczom zapewnia jubileuszowa edycja Kina Na Granicy, jest szeroki i różnobarwny. Nie sposób być wszędzie, jeszcze trudniej ubrać w słowa ogrom wrażeń i wzruszeń, które dają filmy, kiedy oprócz nich dzieje się tyle innych, co najmniej równie interesujących rzeczy. W telegraficznym skrócie – spróbujmy, tym razem poważniej.

Napięty program sprawia, że najwytrwalsi imprezowicze z Browaru Zamkowego, Bladego Świtu, Orlicy i paru innych festiwalowych lokacji, mogliby właściwie zapomnieć o śnie, ale seanse rozpoczynające się o dziesiątej i tak zapełniały sale kinowe. Zabawa – zabawą, momentami jednak trzeba było szybko spoważnieć – jak na niedzielnym 'Usłyszcie mój krzyk’ o Ryszardzie Siwcu, który podpalił się na Stadionie X-lecia podczas uroczystości dożynkowych we wrześniu 1968 we wstrząsającym proteście przeciwko inwazji na Czechosłowację. Jak na środowym 'Gorejącym krzewie’, uświetnionym wizytą Agnieszki Holland, a opowiadającym historię Jana Palacha i innych, którzy w niespełna pół roku później nadaremno zaczęli odbierać sobie życie w okupowanej Pradze i innych miastach. Albo jak w poniedziałkowych 'Beksińskich’, których wielkie talenty doprowadziły do wielkich tragedii. Mało? Węgierski 'Dusza i ciało’ zabrał widza do ubojni, a 'Niemiłość’ Zwiaginceva – na wojnę – tę wielką, która wciąż wrze na wschodzie Ukrainy i mniejszą, ale jeszcze brutalniejszą, jaką toczy ze sobą para rosyjskich trzydziestolatków, a której ofiarą pada ich własny syn. Emocje, łzy, zaparte oddechy i pełna napięcia cisza zapadająca przy napisach końcowych dawały pewność, że nie wszyscy przyjechali nad Olzę wyłącznie w poszukiwaniu rozrywki, ale także refleksji i skrawków prawdy o życiu, której czasem nikt nie potrafi przekazać tak przejmująco i celnie jak wrażliwy reżyser, scenarzysta-wizjoner i sprawnie prowadzeni aktorzy…

Fantastycznie, że Kino Na Granicy daje tyle możliwości obcowania z dziesiątą muzą. Jeden wybierze 'Katyń’, drugi 'Pali się, moja panno!’, a potem razem zjedzą pyszną zupę w Cieszyńskiej w Strzelnicy KASS i pójdą poskakać przy Pogodno. Bez zadęcia, bez blichtru i czerwonych dywanów, za to w pełnym słońcu – albo przy pełnym księżycu – i w przyjaznej, twórczej atmosferze. Zdaje się, że tego nie zabierze Cieszynowi już nikt i nic, a to bardzo cieszy…

cdn.

red.

Exit mobile version