Dwudziesta pierwsza edycja Przeglądu Filmowego „Kino na Granicy” dobiegła końca. Emocje opadły, głowy i serca ochłodły, życie w miasteczku na obu brzegach rzeki wraca do zwykłego rytmu. Niezależnie od sympatii i antypatii cieszyniaków oraz ich nastawienia do tego typu imprez trochę wody w Olzie musi upłynąć, zanim na ulicach i w knajpkach znów będzie okazja spotkać Zamachowskiego, Podsiadłę, Koterskich, Sadowską, Topę, Braciaka czy Sipowicza. Ze wszystkich atrakcji skorzystać nie sposób, ale pokusić się o próbę podsumowania tego i owego – czemu nie? Potencjalnych zainteresowanych zapraszam na subiektywne festiwalowe abecadło, czyli alfabetyczne zestawienie tytułów, postaci, odczuć i wrażeń, które w pamięci widza i uczestnika zostaną… kto wie, może aż do przyszłego roku?
A — Ayka. Wśród wielu przebojów zeszłorocznego przeglądu najgłębiej w fotel wbijała „Niemiłość” Zwiagnicewa, ultrarealistyczna opowieść zza wschodniej granicy. I tym razem, za sprawą Siergieja Dworcewoja i Jolanty Dylewskiej, było podobnie — tragiczna historia młodej Kirgizki zagubionej i zaszczutej w sparaliżowanej zimą Moskwie zapierała dech i odbierała nadzieje. Złota Palma w Cannes? Jasne, jak najbardziej!
B — jak blackjack, czyli popularne oczko — prosta hazardowa gra karciana, w której trzeba nazbierać 21 punktów, a nie wolno więcej. 21, czyli asa (liczonego za jedenaście) i dyszkę lub którąś z liczonych za dziesięć „oczek” figur… skąd pomysł na dwa asy na plakatach dwudziestej pierwszej edycji? Cóż…
C — ciągle pada… nie zliczę, ilu znajomych i nieznajomych zaprosiłem przez ostatnie 12 miesięcy do odwiedzenia Cieszyna z powodu niesłychanej atrakcyjności plenerowych projekcji transgranicznych. Niestety, kapryśna aura ani razu na to nie pozwoliła, fatalnie. Za rok musi się udać, ok?
D — Dorociński, wiadomo. Banalna komedia, wstrząsający dramat, zwykły kryminał — nieistotne, pan Marcin wydaje się być aktorem niemalże kompletnym. Do tego ujmująca osobowość, dystans do siebie, poczucie humoru i filmowa uroda — spotkania z nim były sporą przyjemnością nawet dla męskiej części widowni, chyba że ktoś był z partnerką, wtedy mogło być różnie 😉
E — jak „Eter”, nowa propozycja Krzysztofa Zanussiego. Bohužel, z premedytacją przegapiony z powodu… patrz F.
F — jak fuga dysocjacyjna, czyli poważne zaburzenie lękowe, którego przebieg i konsekwencje stanowią kanwę dla filmu Agnieszki Smoczyńskiej według scenariusza Gabrieli Muskały. Sama scenarzystka i partnerujący jej na ekranie Łukasz Simlat z pasją opowiadają mroczną i poruszającą historię choroby, związku i rodziny, która musi sobie z nią radzić. Warto!
G — jak grochówka, a właściwie delikatny groszkowy krem podawany z grzaneczkami w restauracji Těšínská obok KaSS — najlepsza zupa festiwalu, zupełnie jak przed rokiem, dziękujemy!
H — jak „Hovory s TGM”, czyli o tym, jak pisarz Karel Čapek rozmawia z prezydentem Tomášem Masarykiem. Kameralny film Jakuba Červenki minimalnym zestawem środków opowiedział bardzo wiele o historii Europy, Czech, Słowacji, o ludziach i ideach. Niestety, pozostawiał polskiego widza ze smutną refleksją o przykrym niedoborze mężów stanu o klasie i charyzmie Masaryka wśród dzisiejszych polityków i generalnie niewesołych widokach na przyszłość w tej materii…
I — interesujące i inspirujące pytania z widowni podczas dyskusji po seansach… otóż zdarzały się! Cieszyńska (czy potrzebny cudzysłów?) publika sprawia wrażenie uważnej, wyrobionej i autentycznie zainteresowanej, co pozytywnie odbierają twórcy, chętnie dzielący się szczegółami dotyczącymi pracy lub anegdotami z planu i okolic. Sprowokowaną pytaniami rozmowę Olgi Chajdas z Kasią Adamik po ich mocnym filmie „Nina” z rozbawieniem będzie wspominał każdy, kto jej się przysłuchiwał. Oby tak dalej!
J — Jan Palach, tu nie będzie śmiechu. Wstrząsającą historię tragicznej śmierci czeskiego studenta, który podpalił się i spłonął na praskim placu Wacława w proteście przeciwko inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 roku i braku stanowczej reakcji czeskiego społeczeństwa na tę sytuację, opowiadała już Agnieszka Holland w „Gorejącym krzewie”. Film Roberta Sedláčka oficjalnie otworzył festiwal i poruszył nie tylko gości zza Olzy, bo każdy, kto choć trochę zna historię, wie, że takie dramaty zdarzały się i zdarzają nie tylko w Pradze i nie tylko kiedyś. Na przestrogę, lektura obowiązkowa!
K — jak Król. Błażej Król, rzecz jasna. Najpierw do usłyszenia na ścieżce dźwiękowej „Córki trenera”, potem do zobaczenia i posłuchania w namiocie festiwalowym w Browarze. Eklektyczny, ale świeży, momentami pretensjonalny, ale przebojowy i utalentowany, pasował do klimatu jak ulał. Może i pomylił Skoczów z Sokołowem, ale i tak wyjeżdżał z Cieszyna ze sporą grupą nowych fanów, to pewne.
L — László Nemes. Ma już Złotą Palmę za „Syna Szawła”, nad Olzą zaprezentowano jego nowe dzieło, czyli „Schyłek dnia” — inspirującą i stylową opowieść o Budapeszcie na progu I wojny światowej, który aż tętni napięciem społecznym i politycznym, będąc zarazem tłem dla paskudnej kryminalnej historii młodych dziewcząt z ekskluzywnego salonu kapeluszy. Warto, nie tylko dla zaskakująco dobrze obsadzonego w jednej z głównych ról Marcina Czarnika.
Ł — jak Łódź, bo to studenci łódzkiej filmówki przyjechali do Cieszyna ze swoim mrocznym i tajemniczym filmem dyplomowym „Monument” w reżyserii Jagody Szelc. Trochę Lyncha, szczypta Kubricka, ale i mocna dawka własnego kunsztu i oryginalności — dolary przeciwko orzechom, że usłyszymy jeszcze wiele dobrego o szefowej tego interesu i jej aktorach!
M — jak Miłość! Do fajnego kina, zacnych miejsc i dobrych ludzi, ze specjalnymi pozdrowieniami dla Marcina Bosaka, jego partnerki Marii Dębskiej i ich suczki Toli, którzy cieszyński festiwal najwyraźniej lubią i chętnie tu wracają… z wzajemnością, moi drodzy!
N — napisy, czyli titulky, są bardzo, bardzo istotne podczas takiego międzynarodowego wydarzenia. Tym bardziej, że niektóre dialogi w polskich filmach wciąż bywają niezrozumiałe nawet dla uważnie śledzących akcję widzów. Kilku wpadek uniknąć się nie udało, ale mrówczą robotę tłumaczek i tłumaczy należy szczerze docenić, skvělá práce!
O — Orlice, nie mogło być inaczej. Rycząca szafa grająca, oschła i stanowcza pani Dagmara, która nie każdemu nalewa do szkła, tańce i swawole do białego rana w doborowym towarzystwie — wszystko to składa się na jedyną w swoim rodzaju atmosferę miejsca, które odwiedzić po zachodniej stronie Olzy po prostu należy, przynajmniej raz. Albo i co wieczór, czemu nie? Nashle za rok!
P — jak „Powrót”. Film, który festiwal oficjalnie i mocnym akcentem zamknął, to wyraźny głos Magdaleny Łazarkiewicz przeciwko hipokryzji i małomiasteczkowej dewocji. Jeśli za skórą masz diabła, a pod figurą się modlisz, jeśli ważniejsza dla ciebie powierzchowna opinia sąsiadów niż empatia i zrozumienie dla bliskich — uważaj, dostanie ci się. Do tego Warchulska, Herman, Gelner i inni, warto obejrzeć!
R — „Róża” Wojciecha Smarzowskiego to film totalny. Kunsztownie nakręcony, wybitnie zagrany, doskonale przemyślany i do głębi przejmujący, ale przede wszystkim tak dosadnie szczery w opowiadaniu o Polakach, że bardziej chyba się nie da. O Polakach, ale i o Niemcach, Rosjanach, Mazurach i Żydach, wszystkich nacjach dotkniętych koszmarem ostatniej wielkiej wojny… ostatniej? Zło, które siedzi głęboko w nas samych, a w pokazywaniu którego Smarzowski jest wirtuozem, wciąż ma się pysznie, niezależnie od miejsca i czasu. Oto jest Kino przez wielkie”K”, dziękujemy, mistrzu!
S — jak skateboarding. Jak to, deskorolka na festiwalu filmowym? Dzięki Šimonowi Šafránkowi okazało się to możliwe, bo o genezie i rozwoju tego sportu w Czechach nakręcił dokument wyjątkowy. „King Skate” opowiada o przyjaźni i jej przemijaniu, o wolności i o nieumiejętności z niej korzystania, o buncie i rezygnacji z niego w imię kiepsko pojmowanego zysku, a wszystko to przy akompaniamencie fantastycznej ścieżki dźwiękowej. Interesująca propozycja dla każdego, a dla deskorolkowców — obowiązkowo!
Ś – jak Śmigło, czyli równie urocza jak profesjonalna kafejka między czeskim rynkiem a kinem Central. Przepyszną kawę podaną przez zawodowego baristę można osłodzić sobie kroplą – serio! – cukru lub wykwintnym ciasteczkiem i dalej, na kolejny seans!
T — taksówkarze! Przy okazji takich wydarzeń jak „Kino na Granicy” to oni przejmują kluczową rolę w małomiasteczkowej komunikacji. Cieszyńscy taryfiarze to zawodowcy i spisali się bez zarzutu. Nie za drogo, kulturalnie, w miarę możliwości szybko i o każdej porze, tak to powinno wyglądać. Szerokości, panowie!
U — „Uprzedzając następne pytanie: metr sześćdziesiąt cztery!” — Jacek Braciak jest wybitnym aktorem i chyba najbłyskotliwszym festiwalowym rozmówcą, który potrafił rozbawić słuchaczy przy każdej okazji, od pierwszego do ostatniego dnia imprezy. Panie Jacku, prosimy odwiedzać Cieszyn tak często, jak to tylko możliwe, czekamy!
W — wolontariusze! Bez ich ciężkiej pracy czerpanie pełni przyjemności z obcowania z filmami byłoby zapewne niemożliwe. Niby wszechobecni, a dyskretnie niewidoczni, niby wszechwładni, a grzeczni i kompetentni. Pełna profeska, którą po prostu wypada docenić i z serca podziękować.
Z — jak zapiekanki od pani Małgorzaty Pikus obok Browaru. Pełna wdzięku i wigoru utalentowana aktorka z czeskocieszyńskiego teatru co wieczór karmiła głodomorów dobrym słowem, ciętym żartem i pysznymi ciepłymi przekąskami, a każda wizyta u niej i koleżanek kończyła się salwami śmiechu i poklepywaniem po najedzonym brzuchu. Przyjemność więcej niż podwójna, oby stała się zacną festiwalową tradycją!
Serdecznie dziękuję portalowi ViFI za udostępnienie swoich łamów i czytelnikom za ewentualną uwagę, ale jeszcze serdeczniej dziękuję wszystkim osobom, których poświęcenie, wiedza, pasja, aktywność, pracowitość, znajomości, dobre chęci i konkretne umiejętności sprawiły, że znów miałem, a razem ze mną wszyscy zainteresowani cieszyniacy, fantastyczną okazję na przeżycie wartościowej filmowej przygody w naszym małym miasteczku, o którym może i zapomniał Roman Gutek, ale i my coraz rzadziej go wspominamy, prawda? Było ekstra, do zobaczenia za rok!
Andrzej Makulec