Do dnia dzisiejszego przetrwał w Skoczowie, gdzie indziej nieznany lub zgoła zapomniany już obyczaj wielkanocny zwany „Pochodem z Judoszem”. Kultywują go dwie zasłużone dla miasta organizacje, Ochotnicza Straż Pożarna i Towarzystwo Miłośników Skoczowa – informuje Robert Orawski.
Na 23 kwietnia przypada z kolei słowiańskie święto mężczyzn, zwane świętem Jaryły, w czasie którego składano ofiary z kogutów, palono ogniska i spryskiwano je rytualnym piwem (w obrzędach tych nie mogły brać udziału kobiety). Jaryło był bogiem wiosny i miłości, a jego symboliczny pogrzeb odbywał się 30 czerwca, kiedy już wszystko posiał i zapłodnił. Wtenczas palono personifikująca go kukłę.
„Judasz” pruchnicki obecnie i przed II wojna światową
Rabka – okładanie Judasza kijami
W Rabce z kolei w Wielki Czwartek praktykowany był zwyczaj publicznej egzekucji kukły uosabiającej Judasza – zdrajcę Chrystusa. Kukła była wykonywana ze słomy i odziana w łachmany. Gromada młodych chłopców wlokła ją przez wieś, następnie wieszała ją na dzwonnicy. Finałem było palenie Judasza w ognisku wraz ze śpiewem „Judosie nie pal sie, weź kija obroń sie” lub topienie go w rzece.
Rabka – palenie Judasza
Można powtórzyć wtedy za Heraklitem: „wszystko pochodzi z ognia i w ogień się obraca. Wszystko dzieje się zgodnie z przeznaczeniem, a rzeczy istniejące łączą się na zasadzie przeciwieństw. (…) Ogień jest elementarnym tworzywem, wszystko jest przemianą ognia (…) Świat powstaje z ognia i znowu w ogień się obraca, i to się na przemian powtarza przez całą wieczność. Tak jest przeznaczone”.
Wieszanie Judasza jest więc echem bardzo starej tradycji. Współcześnie niewątpliwie stało się obrzędem i zwyczajem o charakterze religijnym. Ma przecież przypominać sceny poprzedzające Mękę Chrystusa. Jednak sam nastrój uczestników obrzędu, powszechna wesołość towarzysząca paleniu i topieniu kukły Judasza ma jeszcze inny wymiar, przez uczestników obrzędu chyba już nie uświadamiany. Pod powłoką chrześcijańskiego zwyczaju skryły się starsze treści walki z naturą i prób jej przebłagania dzięki magii i składanym jej ofiarom. Wiadomo przecież, że wiele współczesnych obrzędów i zwyczajów ludowych jest schrystianizowaną formą dawnych rytuałów. Tak stało się też z Judaszową tradycją.
W innych miejscowościach Judasza udawał zwykle kościelny. Starano się ubierać go w czerwoną kamizelkę i dopiero wówczas symbolicznie wypędzano z kościoła. Często kościelnego zastępował najstarszy ministrant. Z czasem ukształtowała się tradycja, że „Judoszym” zajmują się ministranci. Po pochodzie palili go oni przed świątynią lub na odludziu, a powstały z niego popiół rozsiewano dla zapewnienia sobie urodzaju. W niektórych rejonach Śląska młodzież i dzieci uganiały się za Judaszem po polach i łąkach. Próbowali go złapać i odebrać srebrniki. W Beskidzie Śląskim palenie Judasza oznaczał stos płonący w Wielką Sobotę przed kościołem, a on sam nabierał magicznych właściwości. Dlatego, kto tylko mógł, zabierał z ogniska choćby węgielek, aby okadzić nim konie, co miało zapewnić im zdrowie. Tak m.in. było w Istebnej, tylko że tam spalone resztki przenoszono jeszcze do chat dla ochrony przed piorunami.
Wiara w nadprzyrodzone moce drzemiące w Judaszu była obecna również i w Skoczowie, choć tu postępowano z nim nieco inaczej. Potwierdza to Gustaw Morcinek, który w r. 1929 napisał opowiadanie „Skoczowski Judasz”. Uzupełniają je niejako rzadkie i bardzo cenne fotografie z pochodu. Warto przy tej okazji zaznaczyć, że podobny obrzęd praktykowano też w pobliskich Ochabach i Strumieniu i to do początku lat 60-tych.
Skoczowskie, coroczne chodzenie z Judaszem przerwała okupacja. Hitlerowcu uczuleni na kościelne „zabobony” zabronili „głupiej maskarady”, a zastraszeni terrorem ludzie nie próbowali ich przekonać o ludowym charakterze pochodu. Kukła symbolizująca zło znalazła się na ulicach miasta dopiero w r. 1946 i jak przed wojną „przemaszerowała” naokoło miasta w Wielki Piątek i Wielką Sobotę o godzinie 12 i 18. Tradycyjnie „wyszła” ze stodoły zarządcy majątku farskiego u stóp Kaplicówki i „udała” się pod plebanię, gdzie ukłoniła się proboszczowi ks. Augustynowi Pohlowi. Ten zazwyczaj odsłaniał firankę i odwzajemniał ukłon. Potem pochód podążał ulicą Wałową, Mickiewicza, Targową i Ustrońską. Następnie zwyczajowo szedł pod ratusz, ale tam w przeciwieństwie do czasów przedwojennych nikt już się nim nie interesował. Nie zdobył się na to ani jeden przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej, ani żaden naczelnik. Potem przemierzano rynek, ulicę Bielską, i obok kościoła wracano do stodoły. Chochoła palono zaś wieczorem, w Wielką Sobotę na Kaplicówce, obok sarkandrowskiej kaplicy lub przy starej studni w połowie wzgórza. Według innej wersji odbywało się to w Wielką Sobotę rano.
Bycie Judaszem było ogromnym zaszczytem i dostępowali go tylko nieliczni. Odbywało się to w wielkiej tajemnicy. Na gumnie w farskiej stodole układano trzy powrozy, a na nich poprzecznie, odpowiednio przygotowaną słomę. Wybraniec kładł się na ziemi, obwijano go tą słomą, mocno związywano sznurami i stawiano na nogi, bo sam nie mógł tego uczynić. Dopiero potem zakładano mu na głowę wielką, chocholą czapę. Po obchodzie, gdy kukła „wracała” do stodoły, młodzież na wyścigi forsowała przydrożny rów przed kościołem, aby jeszcze przed pochodem znaleźć się w środku i podpatrzeć kto był wewnątrz chochoła. Przed wzrokiem ciekawskich chronili Judasza starsi ministranci, którzy otaczali go szczelnym kołem. W trakcie różnych zabiegów i przy dużym zamieszaniu ten „ktoś” niepostrzeżenie wydostawał się ze słomy i dołączał do pozostałych. Nie pomagało nawet liczenie nóg i baczne im się przyglądanie. O ile wiadomo, nikomu z podglądaczy nie udało się ustalić, kto był tym szczęśliwym „Judoszem”, chyba że wygadał się któryś z organizatorów pochodu.
Trudno powiedzieć kiedy zrezygnowano z obchodzenia całego miasta i kiedy przestano palić „Judosza” na Kaplicówce. Wiadomo jedynie, że jeszcze w r. 1958 kukła wraz z gromadą dzieci z klekotkami „szła” dawną trasą. Kilku mieszkańców miasta zapamiętało ten szczegół, ponieważ „Judosz” zgubił wtedy na ulicach sporo źdźbeł słomy.
Pochód z Judaszem odbywał się w Skoczowie do r. 1966. Dopiero jeden z młodych wikarych, przybyły do parafii św. Piotra i Pawła w lecie 1965 r. położył temu kres. Uznał zwyczaj za pogański i szkodliwy dla Kościoła. Na domiar złego przekonał do tego proboszcza i przy jego poparciu zabronił ministrantom organizowania pochodu.
Kukła Judasza pokazała się na ulicach miasta jeszcze w czerwcu 1967 r., na 700-lecie Skoczowa, a długoletni kościelny Mieczysław Frydrychowski według dawnych, sobie tylko znanych wzorów, przejętych po swoim ojcu przyozdobił ją papierowymi wstążkami z kolorowych ścinek z nieistniejącej już drukarni na rogu ulic Stalmacha i Bielskiej. W zamieszaniu towarzyszącym „historycznemu pochodowi” zapomniano o łańcuchu z 30 srebrnikami, a ministrantów zastąpili skoczowscy przebierańcy. W „wielkiej” paradzie z chochołem uczestniczyła gromadka dzieci z niewielką ilością klekotek.
Kolejna przerwa trwała 14 lat. W r. 1981 o „Judoszu” przypomniał strażakom Józef Hluszczyk (naczelnik OSP od r. 1978). Przekonał ich, że Skoczów nie może zubożeć o pochód z Judaszem. Szybko znaleźli się ludzie bezinteresowni, którzy zapalili się do tej idei. Dużo czasu zajęło im znalezienie odpowiedniej słomy na kukłę. Pytano o nią u gospodarzy w Wiślicy i w dzielnicy miasta zwanej Zabawą. Niestety nikt nie miał słomy żytniej, długiej i prostej. Musiała ona pochodzić z młócki wykonanej cepami, bądź z ręcznej młockarni, a gdyby i takiej nie było – z mechanicznej. Wszędzie, gdzie zwrócono się o pomoc padało sakramentalne zdanie: „ja, jakbych wiedzioł, że chcecie reżnóm słóme na Judosza, to bych jóm dlo was schowoł w sómsieku”. Kiedy wydawało się, że kombajny pokonały zwyczaj, usiłowania grupki zapaleńców skupiły się na skoczowskiej przetwórni owocowo-warzywnej zwanej „Kapuściarnią”, w której do produkcji używano słomianych mat. Cóż z tego, kiedy były one zużyte i rozsypywały się w rękach. Trzeba było z nich zrezygnować, ale pomysł na zastąpienie luźnej słomy matami pozostał, jako godny uwagi. Szukano dalej. Wreszcie życzliwy Judaszowi, a pochodzący z Górek Wielkich kierownik Betoniarni na Górnym Borze pożyczył strażakom nowiutkie maty zdatne do zrobienia kukły. Na wszelki wypadek, dla uniknięcia potencjalnych kłopotów załatwiono na piśmie wszelkie związane z tym formalności. Podobne zgody, ale na przemarsz uzyskano w miejscowym Urzędzie Miasta i Gminy i na posterunku Milicji. Wśród entuzjastów „Judosza” byli bowiem ludzie przesądni i nie chcieli, aby zaraz na początku zaszkodziła mu zła wróżba.
W następnym roku pochód wypadł okazalej, mimo że od grudnia 1981 r. obowiązywał stan wojenny. Ze względu na ówczesny zakaz zgromadzeń i pochodów J. Hluszczyk już na miesiąc przed Wielkanocą musiał postarać się o specjalne zezwolenie na pochód. W tym samym czasie w Fabryce Samochodów Małolitrażowych w Skoczowie w Zakładzie nr 12, popularnym „Molinie” dorobiono następnych 10 klekotek bukowych. Nie było z tym żadnego kłopotu, ponieważ wszystkie tego typu „fuchy” przełożeni tolerowali, o ile przyświecał im cel społeczny. Wtedy to skoczowskim „Judaszem” zainteresowała się telewizja Katowice, która punktualnie o godzinie 12 w południe, gdy chochoł „wychodził” na miasto, zjawiła się przed strażnicą OSP. Relacja z tego wydarzenia znalazła się w programie regionalnym i właśnie ona zmienił wyobrażenie skoczowian o „Judoszu”. Wzrosło zainteresowanie nim i zaczęło przybywać ludzi mu przychylnych. Podjęto nawet starania, aby pochodowi nadać jego pierwotny charakter, lecz niestety nic z tego nie wyszło.
W r. 1985 do organizowania pochodów z Judaszem włączyło się Towarzystwo Miłośników Skoczowa zainteresowane tym aby obrzęd ten nie podlegał żadnym wahaniom koniunkturalnym. Kolejne kukły składało i szyło TMS w r. 1990, 1996 i 2006. Klekotki zaś dorobiono w r. 1997, a w następnym relacja z pochodu znalazła się w „Teleekspresie” i w kilku stacjach radiowych. W r. 2005 Judasza zaopatrzono w nowe srebrniki, a w r. 2006 w nowych 100 klekotek. Wtedy to Klub Filmowy „KLAPS” pod kierunkiem Rafała Cymorka zrealizował pierwszy pod Kaplicówką, na DVD film „Skoczowski Judasz”. Zarejestrowano na nim także obrzędowe, Wielkoczwartkowe obmywanie się i tradycyjną, Wielkopiątkową degustację słynnej, „tatarczówki skoczowskiej”, której seryjna produkcja rozpoczęła się wiosną 2007 r. w firmie TOORANK w Jasienicy. Nalewka ta opatrzona tekstami Małgorzaty Orawskiej, Witolda Kożdonia i Roberta Orawskiego znalazła się w sprzedaży w całej Polsce, w tym w kilku skoczowskich sklepach. W okresie Wielkanocy została całkowicie wykupiona, a następna jej partia 1000 numerowanych butelek pojawiła się na rynku w maju tegoż roku i cieszy się niesłabnącym powodzeniem.
Wspólny wysiłek OSP i TMS przynosi chlubę miastu i wszystko wskazuje na to, że „Judosz” nie zaginie pod Kaplicówką. Uczyni to potęga tradycji i troska tych, którzy teraz mając po 8-10 lat podążają w pochodzie naśladując skoczowian sprzed 100, 200 i więcej lat.
Robert Orawski