Wiosna, panie. Cieszą się dzieci, psy i emeryci, zwykli ludzie mają po prostu dłuższe dni i więcej roboty. Przyjemnie jednak wrócić do sportów na świeżym powietrzu, ucieszyć oko budzącą się do życia przyrodą w lasku miejskim albo popatrzeć na rosnące rusztowania przy wiadukcie koło nowego ronda i jeszcze nowszych dworców – dla każdego coś miłego, prawda?
Tradycyjnie rozpocząłem sezon w rękawicach i z wielkim worem, zbierając śmieci z rowów na kilkusetmetrowym odcinku naszej kiedyś wiejskiej, dziś willowej ulicy. Zasadniczo wór wypełniło to, co zwykle: torebki po czipsach i słodyczach, plastik, styropian, wkładki higieniczne, puszki, butelki i kapsle. Jedna konkretniejsza libacja – 6 harnasiów, soplica i dwie paczki miętowych fajek – w której pozostałościach pewne novum – opakowanie z logiem macdonalda. Jak dobrze, myślę sobie, myjąc flaszki, że nasza ulica leży po tej stronie miasteczka, która rozwija się raczej pod względem mieszkaniowym niż komercyjnym. Mógłbym nie zdzierżyć po prostu…
Ale tym razem nie będzie tylko o śmieceniu, niewychowaniu i nieszanowaniu, choć zacznie się podobnie. Od lat z każdego grzybobrania i górskiej wędrówki taszczymy na parkingi po worku pełnym śmieci. Spotykamy, rzecz jasna, sporo ludzi – grzybiarzy, turystów, leśników – i gawędzimy o tym i owym, zwykle o tym, że kiedyś to było lepiej i czyściej, ale przynajmniej w beskidzkim lesie po byle której stronie Olzy wciąż jest pięknie. Nigdy za to nie zdarzyło nam się wpaść na żadnego parlamentarzystę lub innego ministerialnego urzędnika, a to im właśnie zawdzięczamy dosyć ważką zmianę w temacie, od której wejścia w życie i początku obowiązywania minął z górą kwartał.
Mowa o ustawie o gospodarce opakowaniami. Inspektorzy mogą wlepić karę od 500 do 20000 złotych każdemu sprzedawcy, który nie pobierze od kupującego tak zwanej opłaty recyklingowej w wysokości 20 groszy od plastikowej torby, w jaką zapakowane są zakupy. Jak zwykle w takich wypadkach są wyjątki. Można na ten przykład wyjść ze stoiska warzywnego z dwudziestoma darmowymi woreczkami, jeśli w każdym mamy po cebuli. Opłatą objęte są bowiem dokładnie określone torby o konkretnie podanych parametrach, a także wyliczone branże, których opłata dotyczy. Tym sposobem, kupując śrubki w sklepie z narzędziami, za ten sam cebulowy worek już zapłacimy – tyle, ile zechce sprzedający, bo górnym limitem jest cała złotówka.
Napiszę krótko – postanowienia ustawy są dla mnie kolejnym przykładem, że szczytne cele i intencje decydentów ze stolicy nie zawsze dobrze przekładają się na realia, których dotyczą. Miejski smog nie zniknie od napędzanego karami publikowania zdjęć dymiących kominów po sąsiedzku, młodzież nie zmądrzeje od nasilenia częstotliwości patrolowania okolic przygranicznych. Jeśli zaś idzie o nieszczęsne płatne siatki – to dobrze, że do łask wróciły zapomniane torby wielokrotnego użytku z zeszłej epoki, to ekstra, że ktoś może skojarzyć, że im więcej czegokolwiek zużywamy, tym bardziej ingerujemy w i tak ledwo zipiącą naturę. Pięści jednak same zaciskają się w kieszeniach, kiedy widzę starszych i schorowanych ludzi zostawiających grube stówki w zamian za pełne siatki leków w aptece obok, do których paragonów doliczane jest 35 groszy, z których 20 wędruje na bliżej dla nich nieokreślony, choć fiskusowi zapewne dobrze znany, cel. Szlag mnie trafia, gdy pomyślę, że całkiem niedaleko są przecież miejsca, gdzie ludzie po prostu mniej śmiecą i lepiej dbają o otoczenie, nie potrzebując do tego specjalnych kar i restrykcji – chyba jakoś im bardziej zależy samym z siebie, prawda? Czemu nam tak nie zależy?
PS. Ta rubryka pozwala mi – o ile udaje się kogokolwiek zainteresować – dzielić się własnymi przemyśleniami, obserwacjami i wspomnieniami o mieście i regionie. Staram się trzymać tylko zagadnień i problemów, z którymi sam się stykam lub borykam (jak dziurawe drogi, nowe ronda, kolejki w szpitalach, edukacja szkolna, miejska i wiejska przyroda itp.), bo tylko wtedy czuję, że mogę – na miarę możliwości sensownie i rzeczowo – zabrać głos. Bardzo ważny głos w lokalnej sprawie, która dotyczy mnie tylko pośrednio, zabrał ostatnio Darek Jedzok, bloger i podróżnik z Zaolzia. Gdybym miał dzieci – reagowałbym natychmiast, i to z poczuciem, że podobnie postąpiliby moi rodzice, dziadkowie i wcześniejsi antenaci – wszyscy stela, którzy pamiętali tragedię jakiejkolwiek wojny. Idzie o… przeczytajcie sami, jeśli wola, warto.
DobrEgo