Stylowe 3:0 Piasta w Istebnej, pięć goli Wisły w Dębowcu, świąteczna atmosfera i sprzyjająca sierpniowa pogoda sprawiły, że w środowe popołudnie na trybunach przy alei Łyska zameldowało się sporo fanów futbolu, którzy mieli chrapkę na dobre widowisko. Większość opuszczała stadion w znakomitych nastrojach, część miała nosy spuszczone na kwintę, jak to zwykle w sporcie z dwiema bramkami i jedną piłką bywa, ale po kolei…
„Kto wygra mecz? Wisła!”
Strumienianie wzmocnili skład – pamiętając zapewne, że w dwumeczu z Piastem zainkasowali w zeszłym sezonie całe dziesięć goli – i rozpoczęli z dużym animuszem. Mało brakowało jednak, żeby skarceni zostali już w pierwszej minucie, kiedy na czystej pozycji powalczył Bajger, ale ostre wejście bramkarza Jodłowca uchroniło gości od straty szybkiego gola, a gwizdek sędziego milczał. Wiślacy przycisnęli i raz po raz zagrażali bramce Ferfeckiego, miejscowi jednak też mieli swoje szanse, których duchem sprawczym zwykle bywał znowu ustawiony na skrzydle kapitan Szyper – często jednak brakowało mu wsparcia, bo cofnięci grali zarówno Groš, jak i Janoszek, a odczuwający konsekwencje starcia z pierwszych minut Bajger musiał zostać zmieniony. Dąbrowiecki, który go zastąpił, przydał się niebawem, ale w defensywie, po świetnej kontrze gości: Wojtków zagrał do Miłego, Miły przedłużył do Niebisza – ten mógł strzelać, podał jednak do Pryczka – wszyscy widzieli już piłkę w bramce Piasta, kiedy jak spod ziemi wyrósł Dąbrowiecki i uratował czyste konto.
„Poczekaj, mamy 0:0, nie spieszy się”
Wisła miała ambitnego Szpilarewicza z przodu i pewnego Łyżwę z tyłu – nie rzucała jednak wszystkich sił do walki. Piast groził główkami Buja i Brachaczka, ale również nie wyglądał na drużynę, która zrobi wszystko, żeby wygrać. Przybyło niecelnych podań i nieprzygotowanych strzałów, gra zaostrzyła się i jej obrazu nie zmieniła ani przerwa, ani kartki wręczane przez arbitra.
Aż nadeszła 68 minuta i po faulu na Dąbrowieckim na lewej flance piłkę ustawił sobie Szyper. Jodłowiec odgrodził się od strzelca murem, ale sam odsłonił nieco swój bliższy słupek – cieszyński kapitan nie zwykł nie korzystać z takich okoliczności i po jego mierzonym strzale futbolówka zatrzepotała w siatce, wywołując entuzjazm miejscowych fanów i groźne pomruki u przyjezdnych. Goście – zmotywowani przez kibiców i wzmocnieni z ławki – ruszyli do boju o remis.
„Kto wygrał mecz? Piast!”
Uprzedzając fakty – strumienianie punktu nie wywalczyli. Zdyscyplinowani w obronie gospodarze mieli między słupkami Ferfeckiego, a w defensywie pomagali wszyscy łącznie z kapitanem i kolejne próby Wisły paliły na panewce. Mecz, który kibiców olśnić i porwać nie był w stanie, skończył się wynikiem, który cieszyńską publikę uradował i zapewnił bardzo cenne punkty w starciu z wymagającym rywalem – a o to przecież chodziło, prawda? Sześć oczek w dwóch pierwszych meczach zaostrza apetyty na kolejne sukcesy – następna szansa już w najbliższą sobotę o 16 na trudnym terenie w Goleszowie. Do zobaczenia!
Andrzej Makulec